Nutka -> Obliviate (soundtrack HP)
Hermiona szła za rękę z Fredem , po błoniach. Słońce powoli chowało się za widnokręgiem pozostawiając różowe , pomarańczowe i złote smugi. Rozmawiali o jakiś mało istotnych rzeczach , zaśmiewając się przy każdej możliwej okazji. Nie było po nich widać , że każdy kryje jakąś tajemnicę. Obydwoje potajemnie się zdradzali , ale już z tym skończyli. Nie chcieli się do tego przyznawać , bo wiedzieli jak to się skończy. Przysiedli pod rozłożystym drzewem , patrząc jak Bijąca Wierzba wykonuje ''taniec'' swoimi gałęziami. Dwa lata temu Hermiona przeszła przez tajemne przejście i dostała się nim do Wrzeszczącej Chaty. Wspominała te beztroskie chwilę i adrenalinę , która ją ogarnęła. Mocniej ścisnęła rękę chłopaka.
-Coś Cię gnębi? - zapytał.
-Nie , nie. Wszystko w porządku - odpowiedziała siląc się na uśmiech.
Rudowłosy spojrzał na szatynkę i wzdrygnął ramionami. Coś jej leżało na sercu , ale nie chce powiedzieć. Dziewczyna spostrzegła jakiś ruch pomiędzy drzewami , przed nimi. Pewnie to jakiś kot... Pomyślała. Szczelniej owinęła się swetrem , ale to nie pomogło. Wzmagał się zimny wiatr. Fred otulił ją ramieniem i swoją bluzą. Poczuła męskie perfumy przesiąkające w jej ubrania. Położyła głowę na jego ramieniu i bez celu wpatrywała się w drzewa. Znów coś mignęło jej przed oczami. Cholerne koty. Niestety , nie wiedziała co zaraz ją czeka...Zza drzew wyglądała czarnowłosa piękność Katherine. Próbowała idealnie wycelować różdżką , by tym razem nie chybić. Nie było to jednak łatwe przy takim wietrze. Włosy owiewały jej twarz , przysłaniając widok na siedzącą parę. Zrób to! Teraz! Nie .. nie teraz. Cholerny wiatr. Podeszła jedno drzewo bliżej. Chyba mnie zauważyła... Nie , nie. Na pewno nie. Wmawiała sobie , próbując się tym pocieszyć. Jednym susem wyskoczyła zza drzewa i rzuciła zaklęcie:
-Drętwota! - krzyknęła , a echo zaniosło jej słowa w głąb lasu.
Szybko wskoczyła na drzewo i oglądała widowisko. Czerwone światło błysło i trafiło dokładnie w brzuch Hermiony. Dziewczyna skuliła się i spuściła głowę. Nie ruszała się.
Z perspektywy Freda
Wszystko stało się w sekundzie. Czerwony blask oślepił mnie , trafiając w osobę obok mnie. Szatynka skuliła się i spuściła głowę na kolana. Nie poruszyła się już. Rozejrzałem się po okolicy , by znaleźć sprawcę. Przy linii drzew spostrzegłem czarny kosmyk włosów. Katherine... Tego już za wiele.Wstałem i zacząłem biec w jej stronę. Przez chwilę miałem wyrzuty sumienia , że zostawiam tam nieprzytomną dziewczynę , ale nie mogło się jej nic stać. Biegłem i biegłem za oddalającym się kształtem mijając kolejne drzewa i zarośla. Po 10 minutach pogoni dogoniłem ją i przygniotłem do ściany.
-Coś Ty zrobiła?! Na co Ci to było? - warknąłem.
-Chcę , żebyś był mój! Tylko mój! - krzyczała , a łzy spływały po policzkach.
-Nie rycz.. Nie mam dla Ciebie litości Ty wredna...
Puściłem ją , a ona upadła na ściółkę. Nie obchodziło mnie to , że leżała i wypłakiwała się w liście. Skrzywdziła moją dziewczynę , nie wiadomo czy się wybudzi. Pozostawiłem ją tam samą i pobiegłem do Hermiony. Nadal leżała na ziemi , pod drzewem. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do zamku. Profesor McGonagall chwyciła się za głowę i krzyczała :
-Mój Boże znowu! I to na dodatek ta sama osoba! - wymachiwała rękami.
Biegła truchtem za mną wykrzykując uwagi i krytykę. Otworzyła drzwi do skrzydła szpitalnego a ja położyłem nieprzytomną dziewczynę na najbliższym łóżku. Pani Pomfrey od razu wygoniła mnie z pomieszczenia. Gdy zamykałem drzwi usłyszałem kawałek rozmowy kobiet:
-To już drugi atak na tą dziewczynę... - powiedziała McGonagall.
-Tak... za 3 razem już nie będzie miała tyle szczęścia... - wyszeptała pielęgniarka.
Zamarłem. Nie mogłem pozwolić na 3 raz... Serce waliło mi jak opętane. Nie chciałem jej stracić. To by było najgorsze co mogłoby się zdarzyć. Ze spuszczoną głową skierowałem się do Pokoju Wspólnego. Parę głów odwróciło się w moją stronę , ale ignorowałem to. Wszedłem po schodach do dormitorium i rzuciłem się na łóżko. Wtem odezwał się głos mojego bliźniaka:
-Freddie co jest? - zapytał.
-Hermiona znów została trafiona zaklęciem - wyszeptałem.
-Przez kogo?! Rona? - nie musiałem widzieć jego twarzy by stwierdzić , że jest wściekły.
-Nie. Przez moją byłą dziewczynę. Katherine , pamiętasz?
-Tak. I żałuję.
Mimowolnie uśmiechnąłem się. George zawsze poprawiał mi humor , ale dziś przeszedł samego siebie.
-Dzięki brat , że jesteś - wyszeptałem ledwo słyszalnie.
-Nie ma sprawy stary - odrzekł.
23 rozdział już jest ;D Juhu ;D Dedykuję go oczywiście Julii :D Bez niej ten rozdział by tak szybko nie powstał :D
Pozdrawiam ;*
-Coś Cię gnębi? - zapytał.
-Nie , nie. Wszystko w porządku - odpowiedziała siląc się na uśmiech.
Rudowłosy spojrzał na szatynkę i wzdrygnął ramionami. Coś jej leżało na sercu , ale nie chce powiedzieć. Dziewczyna spostrzegła jakiś ruch pomiędzy drzewami , przed nimi. Pewnie to jakiś kot... Pomyślała. Szczelniej owinęła się swetrem , ale to nie pomogło. Wzmagał się zimny wiatr. Fred otulił ją ramieniem i swoją bluzą. Poczuła męskie perfumy przesiąkające w jej ubrania. Położyła głowę na jego ramieniu i bez celu wpatrywała się w drzewa. Znów coś mignęło jej przed oczami. Cholerne koty. Niestety , nie wiedziała co zaraz ją czeka...Zza drzew wyglądała czarnowłosa piękność Katherine. Próbowała idealnie wycelować różdżką , by tym razem nie chybić. Nie było to jednak łatwe przy takim wietrze. Włosy owiewały jej twarz , przysłaniając widok na siedzącą parę. Zrób to! Teraz! Nie .. nie teraz. Cholerny wiatr. Podeszła jedno drzewo bliżej. Chyba mnie zauważyła... Nie , nie. Na pewno nie. Wmawiała sobie , próbując się tym pocieszyć. Jednym susem wyskoczyła zza drzewa i rzuciła zaklęcie:
-Drętwota! - krzyknęła , a echo zaniosło jej słowa w głąb lasu.
Szybko wskoczyła na drzewo i oglądała widowisko. Czerwone światło błysło i trafiło dokładnie w brzuch Hermiony. Dziewczyna skuliła się i spuściła głowę. Nie ruszała się.
Z perspektywy Freda
Wszystko stało się w sekundzie. Czerwony blask oślepił mnie , trafiając w osobę obok mnie. Szatynka skuliła się i spuściła głowę na kolana. Nie poruszyła się już. Rozejrzałem się po okolicy , by znaleźć sprawcę. Przy linii drzew spostrzegłem czarny kosmyk włosów. Katherine... Tego już za wiele.Wstałem i zacząłem biec w jej stronę. Przez chwilę miałem wyrzuty sumienia , że zostawiam tam nieprzytomną dziewczynę , ale nie mogło się jej nic stać. Biegłem i biegłem za oddalającym się kształtem mijając kolejne drzewa i zarośla. Po 10 minutach pogoni dogoniłem ją i przygniotłem do ściany.
-Coś Ty zrobiła?! Na co Ci to było? - warknąłem.
-Chcę , żebyś był mój! Tylko mój! - krzyczała , a łzy spływały po policzkach.
-Nie rycz.. Nie mam dla Ciebie litości Ty wredna...
Puściłem ją , a ona upadła na ściółkę. Nie obchodziło mnie to , że leżała i wypłakiwała się w liście. Skrzywdziła moją dziewczynę , nie wiadomo czy się wybudzi. Pozostawiłem ją tam samą i pobiegłem do Hermiony. Nadal leżała na ziemi , pod drzewem. Wziąłem ją na ręce i zaniosłem do zamku. Profesor McGonagall chwyciła się za głowę i krzyczała :
-Mój Boże znowu! I to na dodatek ta sama osoba! - wymachiwała rękami.
Biegła truchtem za mną wykrzykując uwagi i krytykę. Otworzyła drzwi do skrzydła szpitalnego a ja położyłem nieprzytomną dziewczynę na najbliższym łóżku. Pani Pomfrey od razu wygoniła mnie z pomieszczenia. Gdy zamykałem drzwi usłyszałem kawałek rozmowy kobiet:
-To już drugi atak na tą dziewczynę... - powiedziała McGonagall.
-Tak... za 3 razem już nie będzie miała tyle szczęścia... - wyszeptała pielęgniarka.
Zamarłem. Nie mogłem pozwolić na 3 raz... Serce waliło mi jak opętane. Nie chciałem jej stracić. To by było najgorsze co mogłoby się zdarzyć. Ze spuszczoną głową skierowałem się do Pokoju Wspólnego. Parę głów odwróciło się w moją stronę , ale ignorowałem to. Wszedłem po schodach do dormitorium i rzuciłem się na łóżko. Wtem odezwał się głos mojego bliźniaka:
-Freddie co jest? - zapytał.
-Hermiona znów została trafiona zaklęciem - wyszeptałem.
-Przez kogo?! Rona? - nie musiałem widzieć jego twarzy by stwierdzić , że jest wściekły.
-Nie. Przez moją byłą dziewczynę. Katherine , pamiętasz?
-Tak. I żałuję.
Mimowolnie uśmiechnąłem się. George zawsze poprawiał mi humor , ale dziś przeszedł samego siebie.
-Dzięki brat , że jesteś - wyszeptałem ledwo słyszalnie.
-Nie ma sprawy stary - odrzekł.
23 rozdział już jest ;D Juhu ;D Dedykuję go oczywiście Julii :D Bez niej ten rozdział by tak szybko nie powstał :D
Pozdrawiam ;*
o rety! głupia Katherine! nienawidzę tej idiotki.. nie będę mówić brzydkich słów :D a co do rozdziału jest cudowny! ja dalej swój piszę, ale za chwilę powinien być na blogu :) dziękuje za dedykację ;*
OdpowiedzUsuńNienawidze Katherine. Małpa jedna! Nie możesz dopuścić do 3 razu! To okropne, nie kończ tak szybko! Ja chcem więęęęcej! <3
OdpowiedzUsuń